1 lutego wchodzą nowe przepisy dotyczące handlu w niedziele. Ustawa o handlu w niedziele od początku była bublem prawnym i drobne zmiany jej nie naprawią. Zawiera mnóstwo wyjątków, niespójności, luk i błędów. Zamiast jej nowelizacji warto byłoby ją wyrzucić do kosza.

Wbrew retoryce części jej obrońców ustawa jest szkodliwa dla pracowników i klientów. Nie chodzi w niej wcale o zakaz handlu w niedziele, lecz o wsparcie dla małych sklepów, w których ceny są najwyższe, a warunki pracy najgorsze. Zgodnie z ustawą w niedziele są otwarte tysiące sklepów, w których płace są najniższe, czas pracy najdłuższy, a towary najdroższe. Ponadto od początku w ustawie było mnóstwo wyjątków, które sprawiały, że zdecydowana większość sklepów i tak mogła być otwarta w niedziele. Wolne od zakazu są między innymi kwiaciarnie, placówki handlowe, których przeważająca działalność polega na sprzedaży pamiątek lub dewocjonaliów, placówki handlowe, których przeważająca działalność polega na sprzedaży prasy, biletów komunikacji miejskiej, wyrobów tytoniowych, kuponów gier losowych i zakładów wzajemnych, placówki handlowe na dworcach w zakresie związanym z bezpośrednią obsługą podróżnych, sklepy prowadzone przez przedsiębiorcę będącego osobą fizyczną, wyłącznie osobiście i we własnym imieniu, a także piekarnie, cukiernie, lodziarnie. Brak precyzji rodzi oczywiście samowolę interpretacyjną. Czy w sklepie z dewocjonaliami można sprzedawać ser żółty, ale pod warunkiem, że obrót dewocjonaliami będzie wyższy niż obrót sera? Jakie towary podlegają pod „zakres związany z obsługą podróżnych”? Czy w lecie na dworcu można sprzedawać okulary przeciwsłoneczne, ale w zimie za handel nimi można otrzymać mandat? Czy supermarkety będą mogły funkcjonować w niedzielę, gdy bardzo rozbudują swój dział cukierniczy? W praktyce ustawa zakazywała handlu jedynie w galeriach handlowych i hipermarketach, gdzie warunki pracy są znacznie lepsze niż w małych sklepach, a ceny towarów niższe. Ponadto trudno pojąć, dlaczego zdaniem ustawodawcy pracownik supermarketu bardziej potrzebuje wolnej niedzieli niż pracownik sklepu z dewocjonaliami.

Zmiany, które od lutego wchodzą w życie nie rozwiązują żadnej ważnej patologii wpisanej w ustawę, a rodzą nowe. Od 1 lutego mają zostać zamknięte sklepy, które dotychczas funkcjonowały jako placówki pocztowe, ale to tylko jeden z ponad trzydziestu wyjątków wpisanych w ustawę, a przedsiębiorcy wciąż znajdują nowe. Przykładowo niedawno okazało się, że na mocy specustawy covidowej franczyzobiorcy mogą w niedziele powierzać pracownikom rozładowywanie, przyjmowanie i ekspozycję określonych towarów.

Przede wszystkim jednak od 1 lutego wchodzi w życie kuriozalny przepis, które sankcjonuje pracę za darmo. Oto bowiem zgodnie z przeforsowanymi przez rząd zmianami przedsiębiorca będący osobą fizyczną oraz prowadzący handel wyłącznie osobiście, na własny rachunek i we własnym imieniu będzie mógł korzystać z nieodpłatnej pomocy rodziny. Ustawa wskazuje na osoby małżonka, dzieci, rodziców, macochę i ojczyma, rodzeństwo oraz wnuków i dziadków. To zdumiewający przykład bezprawia i wyzysku. W imię wsparcia dla rodziny rząd wraz z Solidarnością wprowadził niedziele dla… darmowej pracy rodziny. To rozwiązanie skrajnie antypracownicze, a zarazem sprzeczne z Konstytucją i Kodeksem pracy.

Uważamy, że obowiązująca ustawa nie sprawdziła się i powinna trafić do kosza. Jest ona niespójna, niesprawiedliwa i szkodliwa tak dla pracowników, jak i konsumentów. Zamiast selektywnych i arbitralnych zakazów, lepiej wprowadzić rozwiązania, które zapewnią pracownikom godny ekwiwalent pieniężny za pracę w niedziele. Dlatego proponujemy, by za pracę w niedziele wszystkie placówki handlowe musiały wypłacać co najmniej 2,5 razy wyższe wynagrodzenia niż za pracę w dni powszednie. W ten sposób w niedziele otwarte byłyby otwarte tylko te sklepy, które znacznie podniosłyby płace dla pracowników. Wszystkie inne placówki pozostałyby zamknięte.